I kto powiedział ,że nawet w takim filmie gdzie fabuła składa się
głównie z ucieczki i strzelanin, a głównego jej bohatera rusza
nagle sumienie, nie może paść jedno z mądrzejszych zdań jakie
słyszałem od kilku miesięcy w kinie? Nie trzeba do tego
głębokiego dramatu psychologicznego jak widać. Ale co prawda
to prawda.
Kierując się w stronę samego filmu jakim jest ''16 przecznic'' to
cóż można o nim rzec?
Ktoś tu pisze ,że to już było. Nie wiem może i było, ale nawet
gdyby, to pomimo tego całego zgorzknienia jakie płynie z ekranu,
całość wciąga. Podejrzewać można podczas oglądania co mniej
więcej się wydarzy do momentu ,gdy Eddie zamiast na składanie
zeznać trafia..... buuuuuuu. Koniec.
I tyle na ten temat. Bruce gra świetnie podupadłego, lubującego
się w alkoholu i zepsutego glinę. Wydawało by się ,że jest tak
ospały jak nigdy przedtem w żadnej roli. I to właśnie jest w tym
najlepsze, bo zapewne tak miało to wyglądać. Małomówny ale i
konsekwentny. Może za to drażni ,co jak co ,ale jednak irytujący
Mos Def. Ale całościowo i tak nieźle swojej roli ,podołał.
Ciekawie D.Morse. Zimny i bezwzględny.
Faktem jest ,że chociaż scenariusz niegłupi to jednak jest
nierówny. Chwilami za wolny. Tło filmu dopełnia prawie całkowity
brak ... ścieżki dźwiękowej. Jest jej minimum? Może i mniej.
Podobała mi się scena gdy podczas strzelaniny (początek filmu
bardziej) kamera kręci się wokół Jacka Mosley'a , a on sam w
amoku alkoholowym i sennym spojrzeniem próbuje robić swoje.
Dobra akcja. Film oceniam jednak na 6/10.
pozdrawiam